Tryumfy święci ostatnimi latami pewne powiedzenie, kultywowane zwłaszcza przez trenerów osobistych, coachów, blogerów lifestyle’owych, brzmiące: bądź najlepszą wersją samego siebie.
Troszkę zdanie – wydmuszka, napychające ego i portfele tych wyżej wymienionych i zapędzające w kozi róg zwykłego człowieka – bo niby która wersja (i kiedy?) jest tą najdoskonalszą? Takie zdania motywacyjne sprawiają, że kobiety coraz częściej myślą o poprawie samej siebie na stole operacyjnej – jest nią operacja piersi. Są to zazwyczaj kobiety, dla których biust był zawsze, z powodu rozmiarów czy kształtu, problemem i które, niestety, znalazły sobie partnera życiowego, który te jej kompleksy… o, zgroza, podziela.
Co więcej, partner taki może często namawiać kobietę na taką ingerencję chirurgiczną czy wręcz ją sponsorować. A przecież – wciąż jest to po prostu operacja! Piersi, jak każda inna część ciała, jak cały organizm, przechodzą taką operacją trudniej niż zwyczajny zabieg, ciało kobiety wymaga później rekonwalescencji. Nie zapominajmy również o samej narkozie, zawsze ryzykownej, która jest obciążająca i może być nieprzyjemna dla pacjentki. Dlatego, jeśli decydujemy się na taki zabieg, niech to będzie coś, co ma sens – zabieg z powodów medycznych, a nie estetycznych, ponieważ każda operacja, piersi czy żołądka, zmienia całego człowieka.